Dawid Tarczyński: jestem w szoku, jak to wszystko się rozwinęło [WYWIAD]

1 miesiąc temu | 06.03.2024, 13:00
Dawid Tarczyński: jestem w szoku, jak to wszystko się rozwinęło [WYWIAD]

Kiedyś podstawowy gracz Panthers Wrocław, obecnie członek zarządu firmy Tarczyński S.A., wspierający rozwój klubu, który współtworzy właściwie od zawsze. Dawid Tarczyński skończył karierę zawodniczą po sezonie 2016. Jak patrzy na futbol amerykański dzisiaj? Czego oczekuje od strony sponsoringowej? I co uważa o rozwoju klubu i ligi?

Filip Skalski: Gdy rozmawiamy, jest 26 lutego. Jak spędzasz Dzień Kabanosa?

Dawid Tarczyński:
Z tej okazji byłem właśnie na treningu – kabanosy nie należą do najmniej kalorycznych (śmiech). Nie jestem pewien, czy każdy jest tego świadom, ale dla nas jest to bardzo wyjątkowy dzień, ponieważ dokładnie 33 lata temu – oficjalnie wystartowała firma Tarczyński. Do tego to także urodziny mojego brata – Tomka. Wszystko zaczęło się w garażu w Sułowie w 1991 roku.

Jeśli chodzi o futbol, zaczynałeś w 2006 roku. Jak patrzysz na rozwój, jaki wykonała od tego czasu cała dyscyplina?

Z jednej strony jestem w szoku, jak to wszystko się rozwinęło na arenie europejskiej. Moja fascynacja sportami amerykańskimi jest związana również ze sposobem ich organizacji za oceanem – zamknięte ligi, system draftu, aspekty takie jak salary cap i pojęcie franczyz. Uważam, że to jedyny słuszny sposób organizowania sportu w dzisiejszych czasach, choć wiem, że podpadnę tutaj konserwatywnym fanom piłki nożnej. Mimo że również lubię piłkę, widzę mankamenty, które są w niej obecne i ją wypaczają, promując organizacje posiadające więcej pieniędzy. Amerykanie potrafili temu przeciwdziałać, dlatego to, jak funkcjonuje obecnie liga europejska, jest spełnieniem naszych marzeń – zawsze mieliśmy ambicje, aby rywalizować z najlepszymi klubami na kontynencie i to właśnie się dzieje. Poziom urósł do tego stopnia, że nie wyobrażam sobie siebie grającego dzisiaj.

Z drugiej strony nieco rozczarowuje mnie kondycja rozgrywek futbolu w Polsce. Jako Panthers Wrocław czujemy pewien obowiązek, aby pomóc krajowemu podwórku i uważam, że na tym polu zrobiliśmy naprawdę dużo. Udało się unormować aspekty prawne dotyczące stowarzyszenia udającego związek i zarejestrować prawdziwy związek pod ministerstwem. Nie boję się powiedzieć, że jest to naszą zasługą, jak i zasilanie kadry naszymi zawodnikami w jej najlepszym czasie, gdy sam jeszcze grałem. To był początek czegoś, co powinno być ambitnym, wieloletnim programem. W tym momencie powinniśmy zajmować solidne miejsce w Europie, pukając do czołówki. Żałuję, że ta szansa została zaprzepaszczona. Rozczarowuje mnie również fakt, że kluby w Polsce niedostatecznie inwestują w rozwój młodzieży – bez tego nie uda nam się zbudować wysokiego poziomu tego sportu w Polsce.

Z perspektywy właścicielskiej – wzorujecie się jako klub na amerykańskich franczyzach?

Od początku traktowaliśmy klub, jako coś, co powinno w swoich założeniach być firmą. Tak na to patrzymy z perspektywy właściciela, którym jest mój tato – Jacek Tarczyński. Mimo że sponsorujemy klub i mamy z tego korzyści w postaci np. czasu antenowego w Polsce i za granicą, organizacja nadal potrzebuje innych sponsorów. Wszystkie pozostałe aspekty, jak np. merchandising, działają na podstawie prawa spółek handlowych i tak też jesteśmy rozliczani.

Byłem zaskoczony, gdy okazało się, że ktoś w Europie myśli w podobny sposób do nas i stworzył całą inicjatywę, jaką jest ELF, właśnie na takich zasadach – to nie są kluby np. w systemie austriacko-niemieckim, gdzie należy mieć minimum 50 procent właścicieli jednostkowych. Nie jest to też system, który opiera się na stowarzyszeniach. Zespoły uczestniczące w lidze to spółki, które rozliczają się z podatków i innych świadczeń tak jak spółki handlowe.



Mieliście wątpliwości, czy ogólnoeuropejska liga oparta na takim systemie w ogóle wypali?

Powiem szczerze – miałem już taką przygodę wcześniej, gdy jeden z właścicieli warszawskiego klubu zaproponował start podobnej ligi, obiecując przy tym słynne „przelewy z NFL”. W pewien sposób był to zalążek tej koncepcji. Również miało to działać na zasadzie franczyz, centralnych zakupów i podobnego systemu. Niestety nic z tego nie wyszło – inwestor, który miał to wszystko sfinansować, nigdy się nie pojawił. Pozostał pewien niesmak.

Z tym niesmakiem żyłem do pierwszego spotkania z inicjatorami European League of Football, o czym dokładnie im opowiedziałem, jak i o moich obawach. Chcieliśmy jednak wejść do tego pociągu, bo nie widzieliśmy żadnej alternatywy. Europejskie puchary w ówczesnym kształcie były hegemonią drużyn niemieckich – z masą nierówności, brakowało choćby salary cap. To aspekty, które powodowały, że zawodnicy wybierali zachodnie kluby, a nam nie pozwalały one uczestniczyć w rozgrywkach jako poważny gracz. W ELF szanse się wyrównały. Zaproszenie nas do ligi to również wynik wieloletniej pracy, budowania organizacji oraz reputacji. Kluby austriackie z wcześniej wymienionych obaw początkowo nie chciały dołączyć do ELF. My zaryzykowaliśmy i tę szansę wykorzystaliśmy w stu procentach. Teraz wszyscy w lidze wiedzą, że jeśli chodzi o organizację i traktowanie zawodników, jesteśmy w ścisłej czołówce, stanowiąc wzór dla innych klubów.

Czy żałujesz, że nie zacząłeś kariery 10 lat później?

To bardzo dobre pytanie, które trawi mnie codziennie – bo tak jest. Trenuję na siłowni klubowej, ponieważ lubię mieć kontakt z zespołem i zawodnikami. Jestem u siebie, uwielbiam Stadion Olimpijski, bo tu czuć tę atmosferę i historię. Za każdym razem, gdy tu jestem i widzę, jakie nasi zawodnicy mają warunki, jak mają zorganizowane życie między treningami, jak one przebiegają, to tak po prostu po ludzku żałuję, że takich warunków nie mieliśmy wcześniej.

Ich namiastkę mogliśmy skosztować podczas campów reprezentacji w centralnych ośrodkach szkolenia w Spale czy Władysławowie. To rzeczywiście wyglądało profesjonalnie, a teraz nasi zawodnicy mają to na co dzień o każdej porze – ice bath po treningu, siłownia otwarta całą dobę, catering, gabinet fizjoterapii. To rzeczy, które oferujemy oprócz pensji, ponieważ wiążą się one z profesjonalnym podejściem do każdej jednostki treningowej. Nasi zawodnicy w większości nie zarabiają w klubie tyle, żeby to była ich jedyna praca, więc chcemy, żeby czas spędzony na miejscu był dla nich jak najbardziej komfortowy i efektywny – w ten sposób również odwdzięczamy się za poświęcenie, które wkładają.



Jaka jest obecnie Twoja rola w klubie?

Jestem jedną z osób, które podejmują najważniejsze decyzje związane z funkcjonowaniem organizacji jako całości – chodzi o nadzór nad budżetem czy też szukanie dodatkowych źródeł dochodu dla klubu. Formalnie nie pełnię żadnej funkcji – podjęliśmy decyzję, że to Jacek Tarczyński osobiście będzie w czynny sposób wspierać klub swoim doświadczeniem i mentoringiem. Dlatego to do niego trafiają wszelkie raporty – jako do właściciela, który jest również członkiem zarządu klubu. Moją funkcję można określić jako doradczą.



Pojawiasz się na meczach Panthers Wrocław?

Staramy się z Tatą być na każdym meczu domowym i najważniejszych wyjazdach. Czasami towarzyszy nam również Tomek – mój brat. To więc dla nas czas rodzinny. Moi synowie są jeszcze nieco zbyt młodzi, ale już powoli uczestniczą w spotkaniach domowych. To na pewno jest i będzie nasza rodzinna tradycja. Na miejscu wolimy jednak siedzieć z boku i w spokoju przeżywać każdą akcję, więc oglądamy mecze z dala od całego szumu, analizując to, co dzieje się na boisku. Tak bardzo nam zależy, że musimy bardziej się wyciszać niż „nakręcać” w trakcie spotkań.

Marka Tarczyński jest nieodłącznie związana z Panthers Wrocław. Co daje Wam sponsoring?


Dzięki dołączeniu do European League of Football mecze Panthers są transmitowane w wielu różnych krajach już właściwie na całym Świecie, również tam, gdzie produkty firmy Tarczyński są obecne na półkach sklepowych – w szczególności w Niemczech, które są naszym eksportowym rynkiem numer 1. W tym momencie mamy więc ekspozycję marki w najlepszym czasie antenowym na ProSiebenMaxx, trafiając do ok. 4 procent grupy docelowej 14-49, czyli po prostu do ludzi, którzy kupują kabanosy. Tu warto zaznaczyć, że oglądalność naszych meczów w Niemczech często przewyższa nawet Ekstraklasę w Polsce. Liczby i ekspozycja się zgadzają – ekwiwalenty reklamowe w kontekście marki Tarczyński się bronią. Nie można jednak zaprzeczyć, że przez wiele lat była to czysta pasja. Obecnie podchodzimy do tego profesjonalnie i jako klub oferujemy sponsorom pełen wachlarz świadczeń. Dla firmy Tarczyński jest to najkorzystniejszy sposób na dotarcie do szerokiej grupy konsumentów na najważniejszym dla nas rynku eksportowym, jakim są Niemcy. Mogę już zdradzić, że w tym roku nasze zaangażowanie w futbol jeszcze wzrośnie, ale o tym opowiemy więcej przed startem sezonu.

Mecz Panthers na Tarczyński Arenie od początku sponsoringu stadionu był jednym z Waszych celi?

Ten pomysł pojawił się w trakcie negocjacji. Głównym celem była oczywiście ekspozycja marki Tarczyński na stadionie. W trakcie rozmów, gdy szukaliśmy dodatkowych świadczeń, stwierdziliśmy, że być może w trakcie trwania umowy pojawi się w naszych głowach pomysł rozegrania na Tarczyński Arenie np. finału ELF albo meczu ligowego – i już w tym roku udało nam się dopasować terminarz ligi do kalendarza eventów na stadionie. Mówiąc szczerze, nie spodziewałem się, że to wydarzy się tak szybko. Wzorem rynku niemieckiego, chcemy jednak pokazać, że w Polsce też jesteśmy w stanie sprowadzić tłumy kibiców na spotkanie nadal niszowego sportu, ale jednak w jego polskiej „stolicy” i że to część czegoś większego w Europie, na co patrzy cały świat i co wiąże się ze wzrostem popularności tego sportu przynajmniej w naszym regionie.

Czy następnym krokiem będzie rozegranie finału European League of Football na Tarczyński Arenie?

Zobaczymy, jak się sprawdzimy przy organizacji meczu otwarcia sezonu zasadniczego i jak dopisze frekwencja. Trzeba pamiętać, że znaczącą częścią dochodów ligi, z której my również czerpiemy jako organizacja wraz z innymi klubami, jest właśnie finał ligi. W momencie gdy w planach jest wypełnienie stadionu Schalke 50 tysiącami kibiców, nie wiem, czy liga jest w stanie zaryzykować taki event poza granicami Niemiec. To było widać, gdy finał odbywał się w austriackim Klagenfurcie, który nie miał takiego potencjału jak zachodnie Niemcy.

Przyglądasz się poczynaniom innych zespołów ELF?

Oczywiście, śledzę na bieżąco. To zawsze bardzo ciekawe, zwłaszcza w okresie przedsezonowym. Predykcje są różne, każdy chce zakontraktować najlepszych zawodników. Myślę, że my w tym roku zanotowaliśmy wielki skok jakościowy jeśli chodzi o „importów”, choć to ostatecznie zweryfikuje boisko. Co do innych drużyn, faworytem niezmiennie są Rhein Fire – trzon i trener główny pozostali bez zmian, więc ich filozofia również drastycznie się nie zmieni. Oprócz nich groźni na pewno są nasi zeszłoroczni rywale z play-offs – Stuttgart Surge, którzy wchłaniając skład Schwäbisch Hall Unicorns stworzyli kompletną drużynę. W kolejnym roku mogą mieć jeszcze większe możliwości, a pokazali swój potencjał już w zeszłym sezonie. Czarnym koniem mogą być natomiast Paris Musketeers, którzy w ubiegłym roku pokazali się z mocnej strony, a wiemy, że zrobili duży postęp jeśli chodzi o krajowych graczy – trzeba będzie na nich uważać.

Czyli w finale gramy z Rhein Fire?


Tego bym nam życzył. Przygodę z ELF lubię jednak porównywać do zdobywania szczytów w alpinizmie, a Polacy zawsze byli w tym dobrzy. Te trzy lata to była mocna aklimatyzacja i zbudowanie bazy numer 1, 2 i 3 – chodzi o bazę tlenową – jak to określają alpiniści – i przygotowanie się do okienka, żeby zaatakować szczyt. Ja tak sobie obrazuję przyszły sezon – mamy miks weteranów i młodych zawodników wraz z bardzo dobrymi importami – to stwarza nam okienko do tego, żeby zaatakować. Oczywiście na pewne rzeczy mamy wpływ, a na pewne nie i te okoliczności się mogą zmienić. Naszym celem jest jednak gra w finale.

Czego życzysz sobie, klubowi i firmie w tym roku?


Jeżeli chodzi o markę Tarczyński, chciałbym życzyć, żeby spełniły się wszystkie nasze plany związane z dodatkowymi kontraktami i naszą ekspansją na rynkach eksportowych. Jest ich dużo, są one ambitne i mamy podstawy, aby je zrealizować. Potrzebujemy jednak odrobiny szczęścia oraz wytrwałości i tego życzę naszej firmie. Z kolei w kontekście Panthers Wrocław chciałbym, aby nasz klub krzepł nie tylko futbolowo, ale także w innych dyscyplinach, a mamy również plany na kolejne amerykańskie sporty. Chciałbym, aby nasza organizacja nieustannie się wzmacniała i działała coraz lepiej, notując ciągły rozwój. Drużynie życzę oczywiście występu w finale!

Udostępnij